Waldemar Kocoń - Artysta ze spalonego teatru - tekst piosenki, tłumaczenie piosenki i teledysk. Zobacz słowa utworu Artysta ze spalonego teatru wraz z teledyskiem i tłumaczeniem. Jeżeli dodać, że ten wyłom w procesie edukacji miało mi za złe kilka nauczycielek z dyrektorką szkoły na czele („Te, artysta ze spalonego teatru” – mawiała), mamy jako taki obraz Czy wiecie, że każdy z nas jest aktorem? I to nie takim ze spalonego teatru. Każdy z nas jest najlepszym aktorem na świecie. Tylko trzeba to zauważyć. Po pierwsze: Czy udało Ci się kiedś kogoś Narodziła się pod wpływem oraz w opozycji do zjawisk i wydarzeń ją poprzedzających. Nawoływano do reteatralizacji teatru, zerwania z deklamacją literatury, nawiązaniu kontaktów ze współczesnością, z problematyką, z którą miała do czynienia widownia. Początki Wielkiej Reformy można zauważyć już w latach 70 XIX wieku. Tęsknotą łez wyczekiwany. Z dzieciarnią czekam, zapłakana -. Tak sobie marzył, sobie śnił. Aż nadszedł list, co rozwiał te marzenia -. Kochany mój, nie musisz do nas wracać już. Zrobiłeś wiele, tak, ja wszystko to doceniam. Mam teraz kogoś, więc trzymaj się, bądź zdrów. Bohater nasz, co nerwy miał ze stali. Ruiny Teatru zostaną efektownie podświetlone, a na tarasie stanie strefa Chill & gastro, czyli strefa relaksu z wystrzałowymi napojami.? Wstęp 10 zł – płatność kartą lub gotówką (preferowana płatność kartą). ⏰Zabawa rozpocznie się o godzinie 19:00 (otwarcie bramek i kas biletowych o godzinie 18:30) i potrwa do godziny 1:00. 98YM9D. ZB 51 | | Środek życia | Marcin Hałaś Artysta ze spalonego teatru ​Ćwierć wieku Serafina. Niepostrzeżenie mija 26 rok pracy Tadeusza Serafina na stanowisku dyrektora naczelnego i artystycznego Opery Śląskiej. Tym samym Serafin znalazł się w gronie swoistych rekordzistów. Powiedzenie o nim „artysta ze spalonego teatru” nie jest bynajmniej kpiną. Bo część gmachu Opery naprawdę spaliła się w pożarze. A on ją obudował. Mało kto zdaje sobie sprawę, że wśród największych pracodawców Bytomia znajduje się Opera Śląska – ma ona 270 etatów, a pracuje w niej jeszcze więcej osób, bo niektórzy soliści zatrudnieni są na pół, a nawet na ćwierć etatu. To w sumie tyle, ilu mieszkańców liczy niejedna wieś. Tadeusz Serafin orkiestrą Opery Śląskiej dyryguje od prawie 40 lat. To w tym teatrze przeszedł wszystkie szczeble awansu – od zaangażowanego „dorywczo” asystenta dyrygenta do dyrektora naczelnego i artystycznego. Przy okazji stał się rekordzistą – kadencja żadnego innego dyrektora bytomskiego teatru nie trwała tak długo. Obecnie żadnym innym teatrem operowym w Polsce nie kieruje dyrektor z dłuższym stażem. Jeśli chodzi zaś o teatry innego rodzaju – Serafin znajduje się w pierwszej trójce najdłużej urzędujących szefów. Wyprzedzają go tylko Maciej Englert z Teatru Współczesnego w Warszawie (dyrektor od 1981 roku) oraz kierujący od 1985 roku Teatrem Rozrywki w Chorzowie Dariusz Miłkowski. – Nigdy nie należałem do żadnej partii, chociaż mnie ciągnęli – mówi Tadeusz Serafin. W jakiś sensie „bezpartyjny” pozostaje do dziś. Na premierach Opery Śląskiej pojawiali się zawsze – jako przyjaciele teatru tak posłowie PO, jak PiS. Kiedy w 1989 roku Tadeusz Serafin wygrywał konkurs na stanowisko dyrektora Opery Śląskiej – nie było pewne, jak długo utrzyma się na tym stanowisku. Teatrem wstrząsały perturbacje, także personalne – otworzyły się granice, muzycy „uciekali” na Zachód, gdzie dostawali nieporównywalnie większe pieniądze. – Pamiętam, że ostatni tenor, jaki był w zespole, wyjechał do Linzu śpiewać w chórze z możliwością obsady w rolach trzecioplanowych – wspomina Serafin. – A w Bytomiu mógł śpiewać partie pierwszoplanowe, ale w porównaniu z chórzystą w Austrii – za psie pieniądze. Dziś Serafin z dumą mówi, że udało mu się dokonać rekonstrukcji Opery Śląskiej – tak pod względem kadrowym, repertuarowym, jak i materialnym. Wyremontowano cały gmach z wyjątkiem serca teatru – sceny. W 2000 roku pożar strawił dużą część Opery Śląskiej. Zostały tylko mury i fundamenty. Wydawało się to dramatem. Dzisiaj, z perspektywy czasu można wygłosić zdanie brzmiące jak herezja: Pożar wyszedł Operze Śląskiej na dobre. Dzięki niemu odbudowano salę koncertową, dziś noszącą imię Adama Didura, a nad nią wzniesiono nowoczesną salę baletową. – Po pożarze byliśmy zrozpaczeni – wspomina Serafin. – A wtedy Sławomir Pietras, wówczas dyrektor Teatru Wielkiego w Poznaniu powiedział mi: Bądź szczęśliwy. Spaliłeś się, ale dostaniesz pieniądze, bo w Polsce pieniądze przyznaje się tylko w obliczu narodowych nieszczęść. Nie da się ukryć: Tadeusz Serafin ma artystycznego nosa. To za jego szefowania powstały tutaj wielkie spektakle, które stały się wydarzeniami ogólnopolskimi: „Tannhäuser”, „Don Carlos”, a przede wszystkim „Carmina Burana”. Wszystko w sytuacji „zwijania” środków finansowych. Kiedy Serafin obejmował Operę – dysponowała ona 400 etatami. W bieżącym roku budżet Opery Śląskiej wyniósł 12,5 miliona złotych. Jeszcze kilka lat temu było to 15-17 milionów. – Kiedyś stać nas było na przygotowanie 4-5 premier w sezonie, teraz zaledwie na dwie premiery – mówi Tadeusz Serafin – Ale może to ma jakąś dobrą stronę – żartuje dyrektor. – Jak się robi 5 premier, to jedna może być słabsza i „ujdzie to w tłumie”. Przy jednej duże premierze w roku – musi ona być wydarzeniem, inaczej człowieka chcieliby zabić. Wbrew nazwisku – Serafin nie jest tylko aniołem. Raz po raz pojawiały się informacje o jego konfliktach z solistami. Czasami po latach – jak z Aleksanderem Teligą – dyrektor na nowo dochodził do zgody. Ostatnie plotki z teatru brzmiały: Ochman ze Świtałą się obrazili. O konflikcie dyrektora z zakładową „Solidarnością” można by napisać niekończącą się historię. Byłyby w niej nawet takie rozdziały, jak doniesienia związków zawodowych do organu założycielskiego oraz do prokuratury. – Jestem człowiekiem kompromisu – mówi Tadeusz Serafin. – Gdybym nie miał wsparcia większości zespołu, odszedłbym z teatru. Ale ludzie dają mi odczuć, że chociaż ciągnę ten wózek pod górę – to ciągnę w dobrym kierunku. A konflikt ze związkiem zawodowym? Jeżeli w google wpisze się „Tadeusz Serafin” – internetowa wyszukiwarka odsyła także do hasła „Tadeusz Serafin nepotyzm”. Dopiero potem „Tadeusz Serafin dyrygent”. Zapewne przeciwnicy dyrektora są biegli w... pozycjonowaniu witryn internetowych. – Zarządzając tak dużą instytucją, trudno dogodzić każdemu – kontynuuje Tadeusz Serafin. – Są chwile, kiedy muszę sobie przypomnieć, że jestem zodiakalnym Baranem, czyli mam naturę wojownika. W młodości przez trzy lata uprawiałem judo w katowickim Pałacu Młodzieży. To nauczyło mnie twardości charakteru. Tadeusz Serafin zastrzega, że nie chce się chwalić, woli żeby pisać o sukcesach całej Opery. I wylicza je, akcentując wyjazdy zagraniczne. – Graliśmy w największych salach Berlina, w Filharmonii Berlińskiej i Monachijskiej, a tam się nie wpuszcza byle kogo, tylko najlepszych – wylicza szef bytomskiego teatru. – Do tego setki występów na Zachodzie Europy. W latach 90. niejako torowaliśmy drogę Polski do Unii Europejskiej. Operę Śląską czeka jeszcze jedna wielka inwestycja: przebudowa sceny i zascenia. Przetarg ma się odbyć w przyszłym roku. To inwestycja obliczana na około 30 milionów złotych. – Dzisiaj buduje się nowe teatry za 400 milionów złotych – mówi Tadeusz Serafin. – Opera Śląska pod względem możliwości technicznych jest chyba najbardziej „zapuszczonym” teatrem operowym w Polsce. A dzisiaj spektakle operowe to wielkie multimedialne widowiska. Widz ogląda takie w telewizji i chce mieć takie u siebie. Nie wystarczy już stojąca w jednym miejscu heroina i trwający w miejscu chór. Scena obrotowa, możliwość poszerzenia przestrzeni scenicznej, nowoczesne oświetlenie to standard. Tadeusz Serafin nie ukrywa, że chciałby doglądać tej przebudowy. – Nikt nie zna tego teatru, tej sceny tak dobrze jak ja, pracuję tutaj od 40 lat – mówi dyrektor. – Jeżeli w czasie przebudowy „popsuje” się akustykę, to cała reszta niewiele da. Tymczasem w przyszłym roku ma odbyć się konkurs na kolejną kadencję dyrektorską. – Zastanawiam się, czy do niego stanąć – mówi Tadeusz Serafin. Być może w tym „zastanawiam się” jest trochę kokieterii, bo ktoś z naturą Serafina zapewne nie odpuści. Rocznik 1947. Jednak – wciąż pozostaje pełen energii, także życiowej – ma przecież dwoje małych dzieci. I z pewnością uważa, jego misja w Operze Śląskiej jeszcze nie zbliża się do końca. W kwietniu ma odbyć się w Bytomiu premiera opery Krzysztofa Pendereckiego „Ubu Król”. To ma być wydarzenie, jakiego w Operze Śląskiej jeszcze nie było. Artykuł był oglądany 3965 razy. Ocena - 5 2 głosów Komentarze pozostałe artykuły z tego wydania Ile i na co wydamy w przyszłym roku? ​Poprawki przepadły. Bytomscy radni przyjęli budżet miasta na rok 2016. Za takim rozwiązaniem opowiedziała się zdecydowana większość Rady Miejskiej. Sesję… więcej >>> ZB 51 | Życie miasta | | Edytor Rząd nie dostanie naszych żądań ​Za ostro. Bytomscy radni pokłócili się o to, czy skierować do rządu i parlamentu oficjalne pismo dotyczące propozycji zwiększenia kwoty wolnej od… więcej >>> ZB 51 | Życie miasta | | Edytor Grudzień na Wyspie Wielkanocnej ​Wyprawa Grzegorza Gawlika. Grudzień kojarzy się z Bożym Narodzeniem. Tymczasem bytomski podróżnik początek tego miesiąca spędził na... Wyspie Wielkanocnej. Teraz przeniósł… więcej >>> ZB 51 | Środek życia | | Edytor Dwadzieścia koncertów dziesiątego Gorczyckiego ​Podsumowanie Festiwalu. 20 koncertów, około 14 tysięcy słuchaczy – to najkrótsze statystyczne podsumowanie 10. edycji Międzynarodowego Festiwalu im. Grzegorza Gerwazego… więcej >>> ZB 51 | Środek życia | | Edytor Kto chce kupić elektrociepłownię? ​Spytają prezydenta. Cztery nieujawnione na razie podmioty są zainteresowane kupnem zabytkowego gmachu Elektrociepłowni Szombierki. Właściciel obiektu przy wyborze jednej z… więcej >>> ZB 51 | Życie miasta | | Tomasz Nowak Mieszkańcy spotkali się na wspólnej wigilii ​Łagiewniki. Już po raz drugi mieszkańcy dzielnicy spotkali się na wspólnej wigilii. Pomysł jej zorganizowania wyszedł od Stowarzyszenia Aktywne Łagiewniki,… więcej >>> ZB 51 | Życie dzielnic | | Edytor Tysiące Mikołajów, jarmark i światło ​Rekord pobity. – Boże Narodzenia, jak żadne inne święto zbliża wszystkich ludzi. Dziękuję, że przyjęli państwo zaproszenie do wspólnego celebrowania… więcej >>> ZB 51 | Życie miasta | | Edytor Młodzi muzycy nagrali płytę ​Dumny dyrygent. Polska Młodzieżowa Orkiestra Symfoniczna bytomskiej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej I i II stopnia nagrała płytę. Była to nagroda za triumf w trzeciej… więcej >>> ZB 51 | Życie miasta | | Edytor Boże Narodzenie w domu pastora ​Wiara i tradycja. Proboszcz parafii ewangelicko-augsburskiej przy placu Klasztornym ksiądz Sebastian Mendrok podtrzymuje rodzinne tradycje. Jego ojciec, już dziś emeryt, jest… więcej >>> ZB 51 | Życie miasta | | Jacek Sonczowski Jestem dziś bagażem swoich lat, pozostawionym gdzieś, rzuconym światu w twarz. Tak czuję się jak szczur, co zwęszył prędko ląd i zwiał z okrętu wnet, by nie iść z nim na dno. Jestem dziś wygasłym światłem ramp, artystą w pełni sił, zagrałem pierwszy akt. Ze sceny zszedłem w cień, kurtyna poszła w dół, mój szef pokazał drzwi, wyrzucił mnie na bruk. A siły we mnie dość, zapału też nie mniej, dokończę drugi akt, zdobędę to, co chcę. Odegram główną z ról, wyśpiewam gniew i żal, niech zajmie mi to rok, niech zajmie parę lat. Gdy powiedziałem „A”, powiedzieć trzeba „B”, nie ze mną taka gra, ja nie dam zniszczyć się. Niestraszny dla mnie wróg, huragan, mróz czy wiatr, do celu trzeba dojść, bo warta świeczki gra. I jeszcze mała rzecz, nie jestem przecież sam, solidarności duch to wierny kompan nasz. Nie moja wina to, że ktoś popełnił błąd, że płonie teatr mój, rodzinny płonie dom. A siły we mnie dość, zapału też nie mniej, dokończę drugi akt, zdobędę to, co chcę. Odegram główną z ról, wyśpiewam gniew i żal, niech zajmie mi to rok, niech zajmie parę lat. Gdy powiedziałem „A”, powiedzieć trzeba „B”, nie ze mną taka gra, ja nie dam zniszczyć się. Niestraszny dla mnie wróg, huragan, mróz czy wiatr, do celu trzeba dojść, bo warta świeczki gra. A siły w nas jest dość, zapału też nie mniej, dokończyć drugi akt niech każdy stara się. Odegrać główną z ról, wyśpiewać gniew i żal, niech zajmie nam to rok, niech zajmie parę lat, Powiedział każdy „A”, powiedzieć trzeba „B”, nie z nami taka gra, tu nikt nie ugnie się. Niestraszny dla nas wróg, huragan, mróz czy wiatr, do celu trzeba dojść, bo warta świeczki gra. Komentować mogą tylko zalogowani użytkownicy. Jeśli nie masz jeszcze konta, możesz się zarejestrować. :) raz jeszcze Autor: mad niu ascet Dodany: 21:49 tak trzeba napisać co boli,aby poczuć ulgę,a zarazem mieć siłęw sobie aby pokochać siebie,pozdrawiam miło Autor: DanMur Dodany: 21:17 :) Autor: mad niu ascet Dodany: 11:50 Świetny!:) Autor: błękitny ptak Dodany: 09:54 Refleksyjna podróż w głąb siebie. Udany wiersz. Autor: e-phoenix Dodany: 21:09 chyba powinnam z twoją mamą wypić brudzia Autor: Akacja Dodany: 20:57 Ostatnio poznałem aktora ze spalonego teatru, tego w Krakowie bodajże. Taka ciekawostka :) A wiersz intrygujący :) Autor: Zefir Dodany: 20:51 podoba mi się Autor: acha Dodany: 19:21 Super... Autor: jbw-u Dodany: 19:17 Bardzo mi się podoba ten wiersz. W ocenie 5 :) Autor: damianek5592 Dodany: 18:25 Takimi słowami mój dziadzio, z uśmiechem na twarzy komentował moje popisy artystyczne. Wystawiane oczywiście w kameralnym gronie, bo jako kilkulatkę, szersza publiczność lekko mnie onieśmielała. Z czasem uległo to zmianie. Bynajmniej nie chodzi mi „zakopywanie” talentu czy o przestanie nazywanie mnie Artystką ze spalonego teatru (nazywa mnie tak do tej pory). Po prostu publiczność przestała mi przeszkadzać, a różnego rodzaju występy ciągle sprawiały przyjemność i mnóstwo frajdy. Oczywiście nie na tyle by iść na aktorstwo. Dorosłe życie obdarowywało mnie sporadycznie chwilami, w których mogłam zaspokajać swoje artystyczne zapędy. Jednak nie było ich zbyt wiele. Dlatego musiałam sobie radzić sama i gdy czasem dopadała mnie przeraźliwa cisza, recytowałam sobie np. bajki. Moją ulubioną formą zabawy słownej była recytacja Inwokacji na dwóch wdechach. W tym momencie nie pamiętam czy zajmowało mi to 30 czy 40 sek a może jeszcze mniej. Ale niewątpliwie, gdyby ktoś wymyślił takie zawody, mogłabym być faworytem 😉 Życie lubi zaskakiwać Jakoś nawet nie przeszło mi nigdy przez myśl, żeby szukać jakiś miejsc, które wychodzą naprzeciw takim, pożal się Boże, artystom jak ja. Naprawdę wierzyłam, że mój niewątpliwy talent aktorski będzie udoskonalany występami przed samą sobą lub w wariancie – wariactwa z dziećmi. Aż tu nagle…koleżanka oznajmia mi: nie mogę się spotkać, bo idę na warsztaty teatralne. Że co? Że gdzie idziesz? Ale jak to?! No i się okazało, że takich miejsc jest cała masa! Jedni chodzą tam żeby nabrać odwagi i przestać się bać występować przed publicznością. Inni przychodzą, bo chcą się sprawdzić czy też podreperować swój warsztat. A inni po to, by przynajmniej przez 1,5 godziny móc się poczuć jak ktoś kto nie przybył z odległej Galaktyki i że ma wokół siebie ludzi podobnie stukniętych. Chyba nie muszę mówić z jakich powodu ja tam chodzę 😉 Dlaczego piszę o tym właśnie dzisiaj? Bo właśnie rozpoczyna się kolejny semestr warsztatów teatralnych i uznałam, że to dobry moment. Szalona premiera Gdy w zeszłym semestrze przyszłam na pierwsze zajęcia, nie miałam przekonania. Tyl obcych twarzy, tyle różnych osobowości… Jak tu coś stworzyć? Jednak z próby na próbę ludzie zaczynali czuć się pewniej i w końcu zaczęło coś iskrzyć. Skoro ekipa okazała się całkiem zgrana, to porwaliśmy się na klasykę i na warsztat wzięliśmy Operetkę Gombrowicza. Trzeba przyznać, że było to dość odważne posunięcie jak na grupę obcych ludzi, którzy nigdy ze sobą nie grali. Ale okazaliśmy się bardzo odpowiedzialną i ambitną grupą i prócz regularnych prób organizowaliśmy darmowe występy w parku 😀 O ile pierwsze próby były dość statyczne na kocyku, tak ostatnie były bardzo zbliżone do oryginału i przechodnie mieli niezły ubaw. Panowie policjanci kontrolujący park nadzwyczaj często – także. *jak wiadomo – ochrona danych osobowych i takie tam, więc zdjęcia odrobinę „upiększone” 😉 W dniu występu, nasze merytoryczne i aktorskie przygotowanie podkreśliła garderoba… Ponieważ przenosiliśmy się na „salony” musieliśmy mieć odpowiednie stroje. Troszkę jest mi smutno i czuję lekki niedosyt, bo moim strojem nie były falbaniaste suknie a jedynie pożółkła, pognieciona biała koszula. Ale… po chwili namysłu uważam, że żadna suknia nie zastąpiłaby możliwości zrobienia rozpierduchy jako rewolucjonista 😀 tylko na zdjęciach słabo wygląda, ale przynajmniej nie musiałam przytyć do roli jak niektórzy zdobywcy Oscarów, więc nie jest źle 😉 Nigdy nie jest za późno na marzenia Takim optymistycznym zdaniem chciałabym skwitować powyższe wypociny. Nawet jeżeli nie wierzymy, że się spełnią, to i tak warto marzyć 😀 Ciekawostka: Zawsze byłam dobra w odtwarzaniu czy relacjonowaniu. Nigdy nie szło mi zmyślanie, tworzenie czegoś. A pisanie wierszy niewątpliwie jest tworzeniem. Jak byłam w czwartej czy może piątej klasie podstawówki polonistka zadała jako pracę domową napisanie wiersza. Tragedia! Jak można zmusić kogoś do poetyckiej płodności? I to z dnia na dzień! Zrozpaczona udałam się do kogoś, komu rymowane opowiadania wychodziły z głowy bez większego wysiłku. Czyli udałam się do mojego tatusia… Tatuś ochoczo wymyślił mi piękną historię, złożył ją z rymów, i kazał przepisaść do zeszytu. Wieczorem, w rozpaczy to wszystko miało sens… Ale rano, gdy zbierałam się do wyjścia wyobraziłam sobie jak na oczach całej klasy czytam „mój” wiersz. O nie! Na pewno nie! Po pierwsze klasa pęknie ze śmiechu, a po drugie polonistka będzie wiedziała, że to nie moje. Namowy rodziców nie pomogły. Uparłam się i powiedziałam, że nie przeczytam. Tato musiał iść i prosić polonistkę aby nie kazała mi czytać wiersza na forum. Po lekcji ciekawość nauczycieli wygrała i zawołała mnie aby zapoznać się z twórczością rodzinnego artysty. @Ojciec – mogliśmy zachować tę historyjkę – ku potomnym. Ale wtedy człowiek był głupi i wszystko wyrzucał, a dzisiaj byśmy mieli niezły ubaw 😉 Ruiny teatru w Gliwicach...

artysta ze spalonego teatru